czwartek, 27 czerwca 2013

nóżki moje

Dziś tematem przewodnim rozmów mojej babci i mamy okazały się te części mnie, które zwą nogami. Jak już zdążyłam się zorientować, zaczynają się one tuż pod brzuszkiem a kończą  tymi sympatycznymi i jakże interesującymi ruchomymi kuleczkami na dole. Zaczęło się od tego, że mama zajęta mą codzienną toaletą, a ściślej pomaganiem mi w pozbyciu się tego co rozsadzało mi brzuszek od środka, zaczęła do mnie mówić, że mam już skończyć i nie wysilać się, bo już wystarczająco się napracowałam i musi mi zmienić pieluszkę. Zawsze pod koniec  tej czynności, gdy ma miejsce oczyszczanie, mama podnosi mi nóżki  przybliża mi ich dolne części dość blisko twarzy i dziś odważyłam się ten zwyczaj wykorzystać by zbadać organoleptycznie największą, frapującą mnie od jakiegoś czasu ruchomą kuleczkę u jednej z nóg (teraz wiem, że określana jest terminem: dużego palca). Nie było to wcale proste zadanie i wymagało niemałego wysiłku, i choć udało mi się wziąć ją do buzi, to w międzyczasie wysmykło mi się stęknięcie, które mama skojarzyła jednoznacznie z czynnością wypróżniania. Po chwili jednak zorientowała się, że wysilam się z innego powodu i wybuchnęła gromkim  śmiechem. Potem opowiadała o tym babci, która też miała z tego niezły ubaw. Ale na tym nie koniec, bo okazało się, że moje nóżki również dziś, miał później oglądać jakiś pan - kolejny lekarz, których ostatnio poznaję naprawdę wielu. Tenże pan, jak się potem przekonałam, nie przyglądał się moim kuleczkom ani ich nie smakował ale za to jeździł jakimś przedmiotem po tej najwyższej, bocznej  części pod brzuszkiem, najpierw z jednej a potem z drugiej strony. Zauważyłam że nie sprawiało mu to tyle trudności co mi, w ogóle nie stękał ani  się nie czerwienił z wysiłku, nie wypuścił z siebie nawet jednej sylaby, żadnego chrząknięcia ani  tym bardziej bąka.  Potem odszedł do swojego biurka i w czasie gdy mama mnie z powrotem ubierała, coś napisał i bez słowa oddał jej moją książeczkę. Ona spytała wtedy  czy wszystko w porządku i czy nie trzeba "pieluszkować" i dopiero wówczas  z ust pana doktora wyszły sylaby "nie trzeba". Mama była pod ogromnym wrażeniem małomówności owego specjalisty i potem powiedziała babci, że na badaniu byłam lepsza od doktora, bo nie płakałam ani nawet nie jęknęłam do samego wyjścia z gabinetu, więc w konkursie na  jak najdłuższe milczenie jednogłośnie objęłam prowadzenie, drugie miejsce zajął pan doktor a trzecie mama, ale w końcu musiała zapytać czy wszystko z moimi bioderkami w porządku i przegraną się nie zmartwiła, tym bardziej że nagrodą była  tylko butla pożywnego mleka, za którą zabrałam się z niekłamaną radością... 
Swoją drogą zaintrygowało mnie pytanie mamy o to "pieluszkowanie", że niby o co chodziło? Moje nóżki nie potrzebują pieluch, moja pupa tak - a one nie, bo są na tyle ułożone że nic z nich nie leci ? No to i bardzo dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żebym miała jeszcze pod śpiochami więcej pieluch nosić.  Ta jedna, którą notorycznie mama mi nakłada w zupełności wystarcza i tak niekiedy czuję się w niej nieporadnie zwłaszcza gdy po długiej nocy napuchnie i robi się nieznośnie ciężka. 
Taaaaak........  bez wątpienia z tego obrotu sprawy jestem bardzo zadowolona...

środa, 26 czerwca 2013

miś...wieloryb...lew i krokodyl...

Tak sobie leżę w swoim przytulnym łóżeczku i składam w zamyśleniu rączki patrząc na karuzelkę, którą celem zabawienia mnie, włączyła krzątająca się teraz po kuchni mama. Biały miś, niebieski wieloryb, żółty lew i zielony krokodyl kręcą się powoli w kółko. Nie wyglądają na zbyt szczęśliwe stworzenia mimo naklejonych szerokich uśmiechów. Patrzę i zastanawiam się  dlaczego lew i krokodyl za każdym razem pokazują mi zady zamiast odwrócić się do mnie kulturalnie twarzą. Mama wytłumaczyła mi co prawda, że to namiastka rzeczywistości, że jedni będą się do mnie często uśmiechać a inni się na mnie wypną, ale i tak tego nie pojmuję.
 Miiiiiiiśśśśś.....wieeeeelooooryyyyypppp.....leeeeeefffff.....krokoooodyyyl. No fajnie, fajnie, naprawdę czuję się coraz bardziej zrelaksowana. Lubię jak mama się przy mnie gimnastykuje, co wcale nie znaczy że robi skłony i przysiady. Na ten przykład wczoraj, od samego rana polowała na mój mocz, bo pani doktor poleciła go zbadać. Polowała to bardzo trafne określenie, stosowała przy tym nie byle jakie fortele. Przystawiła mi kubeczek, przedtem masując brzuszek, zagadywała , spoglądając średnio co dwie sekundy w  stronę pojemniczka a tu nic. Potem poszła po butelkę z wodą, żeby mnie napoić, pewnie myślała że jak z jednej strony wleje, to z drugiej zacznie lecieć a tu znowu rozczarowanie :) Tym bardziej że mi się wcale tej wody pić nie chciało, mieliłam językiem smoczek od butelki, lekko go wypychając, świetna zabawa, zwłaszcza że ostatnio swędzą mnie dziąsła, a to ponoć  prognozuje że niedługo dojdzie mi nowe wyposażenie w postaci tzw. zębów. No więc wyglądało to komicznie: zatroskana mama pochylona nade mną ze skrzyżowanymi rękoma,( widać woli butelkę podawać prawą ręką). Najlepsze było jak zadzwonił telefon, wtedy okazało się że dwie ręce to za mało, ale i tu pomysłowość mamy nie zawiodła, na chwilę odstawiła butelkę, cały czas kontrolując czy dobrze podłożyła pojemniczek, odebrała telefon, teraz przytrzymując go uchem na ramieniu, znowu chwyciła butelkę - trochę jej zadanie utrudniłam, bo zaczęłam dynamicznie fikać nóżkami (aż dostałam zadyszki, ale co się nie robi dla dobrej zabawy). Mama więc nie tylko musiała się skupić na rozmowie z babcią, ale też na tym żeby, to co udało  jej się uzbierać w ciągu pół godziny, nie znalazło się za sprawą mojego kopnięcia na jej bluzce lub na podłodze, no i jeszcze pilnowała żeby płyn z butelki wlatywał mi do gardła a nie na szyję. Genialny obraz ! Najlepsze było później, gdy mama w końcu się zniecierpliwiła i poszła zrobić mleko, sądziła pewnie że musiałaby mieć ogromnego pecha, gdybym właśnie w tym  momencie zaczęła sikać, no i go miała. Gdy po chwili wróciła, dałam jej do zrozumienia, że nie czuję się komfortowo, leżąc na mokrym kocyku. Trochę żal mi się jej zrobiło, bo wyglądała jakby miała się za chwilę rozpłakać, ale po kolejnych kilkunastu minutach udało jej się, za moim skromnym udziałem,  osiągnąć cel. Potem wydzwaniała do taty, wyzywała go gdzie jest, bo miał z tym pojemniczkiem jechać do przychodni, a w końcu przybiegł zasapany wujek i z tego co wiem zdążył na czas przetransportować mój płyn ustrojowy w wyznaczone miejsce. I  tak oto rzecz zwykła i banalna jak systematyczne napełnianie pieluchy, wczorajszego ranka stała się sprawą  przewodnią i priorytetową... to naprawdę niesamowite.....

wtorek, 25 czerwca 2013

czas najwyższy się ujawnić...

Taaaaa....
Urodziłam się  stosunkowo niedawno, można by nawet rzec - dopiero co- zważywszy na to jak długo istnieje wszechświat... Niedługo zacznę czwarty miesiąc życia.  Mama nadała mi imię:  Lena - może być.... choć trochę denerwującym jest fakt, że tego roku to najpopularniejsze imię wśród narodzonych istot płci żeńskiej w Polsce.... Ja jestem jej pierwszą, podobno wyczekaną córeczką i to imię zaplanowała sporo lat temu. Myślała że będzie dość wyjątkowe i oryginalne a tu masz babo placek! Pierwsze w rankingu używalności !  No trudno, mam nadzieję, że jeśli nie moje imię to chociaż ja będę wyjątkowa. W sumie bym chciała i wcale  nie dlatego że urodziłam się z wrodzonymi cechami snoba, albo dlatego, że od samego poczęcia mam niskie poczucie wartości. Po prostu wiem, że moja mama, (zresztą jak każda)  "planuje" wychować mnie na porządną, przydatną społeczeństwu  członkinię ludzkiego stada i nie chciałaby żebym już na wstępie była kolejną wielbicielką różowego koloru i coraz to nowszych modeli lalek barbie, bo to chyba za dobrze nie rokuje.  Ma nadzieję, że w wieku dwóch lat będę umiała obsługiwać nie pilota do telewizora, lecz np maszynę offsetową , no może lekko się zagalopowałam. Wiadomo  o co chodzi. W każdym razie, zamierzam się stosunkowo szybko rozwijać a myślę, że przy odziedziczonej po rodzicielce wrażliwości nie będzie to takie trudne. Sięgając po tę popularną formę przekazu- blog, właściwie wyręczyłam mamę, bo wiem że "czaiła się" już od jakiegoś czasu, żeby to zrobić, ale jej sentyment do czasów PRL-u (kiedy wśród społeczności klasy średniej wszystko pisało się tylko długopisem marki Zenit na  prawie białym papierze w kratkę) okazał się bardzo hamującym. 
Tutaj właśnie planuję, informować o najważniejszych dla mnie sprawach i wydarzeniach i wiem, że nie będę w tym naśladować CNN ani tym podobnych znanych programów informacyjnych. Będą tu moje przemyślenia, spostrzeżenia, ale spróbuję obserwować i ujmować świat trochę mniej radykalnie i surowo lecz z mojego dziecięcego punktu widzenia.  Uważam bowiem, że za dużo jest sztucznej i patetycznej  atmosfery, wokół zjawisk często tak naprawdę  zabawnych ,  pociesznych i  domagających się wręcz humorystycznego komentarza  ...ot co !