czwartek, 19 września 2013

kawa

To chyba ulubiony napój mojej mamy. Jestem tego nawet pewna, bo to o niej ostatnio opowiadała, że miała na nią straszną ochotę wracając z rana od lekarza do domu. Myślała o niej bardzo intensywnie, o jej zapachu, idealnym smaku, właściwych jej proporcjach z mlekiem i cukrem, a także o odpowiedniej temperaturze podania. I gdy tak oddawała się tym fantazjom jakiś ptaszek podleciał jej tuż pod nogi. Wzbudził u niej niekontrolowany wybuch śmiechu, bo okazało się, że ten coraz częściej spotykany w miastach okaz, także nazywają kawą ale małą.  Tym bardziej więc odebrała to jako znak i stwierdziła że wypić kawę musi na pewno i to jak najszybciej. Popędziła więc do domu, przepraszając wcześniej w myślach ślimaczki, których już nie zdążyła przestawić z asfaltowej drogi na pobliski skrawek trawy. Zawsze gdy ma czas to robi, koniecznie we wskazanym przez nie kierunku, żeby jedynie skrócić im drogę. Bo co za sens, przenosić je na trawę, z której wystartowały. Przecież prawdopodobnie wybrały się w daleką a już na pewno długą podróż mając określony cel i mogłyby kierując się wytrwałością, której brakuje niejednemu człowiekowi, podjąć na nowo wyzwanie i raz jeszcze narazić się na niechybną śmierć pod butem nieostrożnego lub co gorsza niewrażliwego przechodnia, albo pod kołami pędzącego rowerzysty. A tak, mama miała wyraźne poczucie, że umożliwiała im szybsze osiągnięcie celu - niemalże przesunięcie w czasie, a przede wszystkim przedłużenie i tak przecież krótkiego żywota. Swoją drogą, mama obiecała mi, że razem kiedyś sprawdzimy dlaczego żaby, ślimaki i dżdżownice lubią po deszczu wychodzić na mokre drogi. Podejrzewa, że tak jak ona lubią zwłaszcza latem poczuć skórą ciepłą, parującą jeszcze i chropowatą powierzchnię asfaltu, sama nieraz zdejmowała  sandały, by po takiej ulicy w wiejskich okolicach pobiegać. Ale ja myślę, że one po prostu lubią tak jak ja wodę, w której przecież niecodziennie mają sposobność się potaplać.
 Wracając jednak do kawy... kilka dni temu mama przez pomyłkę wsypała ją do mojej butelki zamiast do swojego kubka, jednocześnie robiąc nam obu kolację. Nie martwcie się :)  w odpowiednim momencie to zauważyła, ale mówiła, że przez chwilę przyglądała się mojej zakończonej smoczkiem butelce z ciemną zawartością, bo był to naprawdę zabawny i nietypowy widok... No i najważniejsze, czym chciałam się podzielić, to to, że już kilka razy słyszałam z ust mamy i taty, że kawa ich stawia na nogi i teraz już rozumiem dlaczego jeszcze nie mogę stanąć na własnych nóżkach, widocznie na kawę za wcześnie. Wszystko w swoim czasie -  to kolejne powiedzonko mojej mamy, z którym pozostaje mi się zgodzić ... 








sobota, 17 sierpnia 2013

wycieczka

Wczoraj weszłyśmy do tramwaju, w którym coś się zacięło i nagrany głos pana, z reguły podający nazwy kolejnych przystanków,  tym razem bezustannie powtarzał w rytm rapowej piosenki słowa brzmiące jak "odraza" albo "obraza". Wielu pasażerów to najwyraźniej irytowało. Mama później opowiadała o tym cioci Eli i śmiała się, że jeśli jakiś klient właśnie wyszedł z banku albo z biura nieruchomości i zastanawiał się czy zdecydować się na kredyt lub zakup domu i wszedł do tego tramwaju a na przykład wierzył w zabobony to z pewnością gdy przez całą trasę usłyszał kilkadziesiąt razy "odradzam" to jeszcze w podróży podjął wiadomą decyzję...
Potem już na naszym osiedlu mijałyśmy z mamą wiele interesujących zjawisk, między innymi na jednym z parterowych balkonów siedział sobie niewielki kundelek,  którego przednie łapki wyglądały jakby były ze sobą skłócone, ale ich właściciel nie był z tego powodu wcale zmartwiony, a nam przyglądał się z merdającą radością. Ludzie zaś, którzy raczej w pośpiechu nas mijali, w większości szli ze spuszczonymi głowami, jakby bali się, że ich rozpoznamy. Ale co interesujące,  każdy -  naprawdę każdy nie umiał pohamować ciekawości,  by nie zerknąć ukradkiem  na mnie -  leżącą w wózku uroczą dzidzię ( oczywiście to słowa mamy, ja jestem skromna). Co dziwne, nikogo nie ciekawiło kto wózek pcha, nikt nie pofatygował się by podnieść głowę nieco wyżej, pewnie dlatego, że wymagałoby to wyprostowania się  ;)  I tak sobie pomyślałam, że nawet by nie zauważyli, gdyby mój pojazd pchałaby dajmy na to małpa, pod warunkiem, że miałaby buty zakrywające owłosione kończyny dolne. Mama przy tej okazji zauważyła, iż to smutne , że tak wielu boi się podnieść głowę i iść wyprostowanym, większość jest jednak zgarbiona jak wspomniane przeze mnie,  nie mające nad tym kontroli mniej rozumkowe małpy i wcale się nie dziwi, że jakiś czujny obserwator, być może zainspirowany takim częstym  ulicznym obrazem , wymyślił teorię ewolucji... Zaraz potem mama wyjaśniła, że tak to już jest, że niektórzy pozwalają, by codzienne troski  przytłoczyły ich tak bardzo,  jak za ciężki plecak. Powiedziała mi też, że trzeba zawsze dobrze zastanowić się co chcemy ze sobą zabrać, zwłaszcza gdy idziemy na wycieczkę, bo przecież z zasady zakładamy, że ma to być przyjemna przygoda. Ale gdy weźmiemy za dużo bagażu, to stanie się niezapomnianą udręką. Wycieczki jednak przeważnie są krótkie a życie znacznie dłuższe,  więc w tę podróż naprawdę powinno się zabierać tylko najpotrzebniejsze rzeczy...


piątek, 26 lipca 2013

pomocne istoty

Jestem ! Jestem ! Tylko trochę zaniemogłam.  A bo ta przeprowadzka to nas wszystkich wybiła z rytmu, mama najpierw pakowała kartony, potem je rozpakowywała, stękała przy tym niemożebnie, bo bolał ją kręgosłup, ale wymyśliła sobie sama tą zabawę, więc powinna mieć żal tylko do siebie. Ja próbowałam jej powiedzieć żeby nie bawiła się tyloma zabawkami naraz, bo można od tego dostać oczopląsu, też nie lubię jak wszyscy dookoła machają mi kilkoma grzechotkami jednocześnie, do tego wydają z siebie mnóstwo dziwnych dźwięków żeby mnie rozbawić a co niektórzy jeszcze dodatkowo włączają różne melodyjki - zwariować można !! No ale już powoli wszystko zaczyna się normować, najważniejsze, że jedzonko mam na czas, i łóżeczka nikt mi nie zajął a do tego dostałam nowy plac zabaw, bo mama zaczęła mi rozkładać legowisko na podłodze, żebym więcej widziała i częściej leżała na brzuszku, mówi że to dla zdrowotności, no to chyba muszę jej uwierzyć, choć przyznam że nie za często podoba mi się ta pozycja ale pani doktor mówiła że w końcu mi się spodoba, no to się za nim rozglądam jak już na tym brzuszku jestem i przyznam szczerze, że chciałabym już w nim się znaleźć. Wczoraj tak bardzo się wyginałam, że niepostrzeżenie z pleców przerzuciło mnie na brzuszek, nie wiem dlaczego mama tak to przeżywała, zawołała nawet tatę, a mi wcale nie było do śmiechu, bo jak już mówiłam nie lubię tak leżeć  i dlatego zebrało mi się na płacz. Na szczęście zostałam przytulona, wycałowana i pogłaskana, więc ostatecznie ten obrót się opłacił, wiem już przynajmniej jak się skuteczniej domagać pieszczot. Jak płaczę mama stara się możliwie szybko przy mnie pojawić, wypróbowałam ostatnio to w nocy, nie pamiętam czy coś mi się przyśniło, ale mimo iż było koło trzeciej, (tak tata określił  wtedy czas), oboje do mnie przybiegli, mama nawet otworzyła okno, żeby trochę więcej świeżego powietrza wpuścić, ale to nie do końca był dobry pomysł, bo oprócz mnie mają "nicpotę" tak mama nazywa Tosię - kotkę, która w tej chwili mimo iż ode mnie starsza, niewiele jest ode mnie  mniejsza, (na szczęście w drogę mi nie wchodzi, a nawet zauważyłam ostatnio z perspektywy podłogi, że omija mnie szerokim łukiem) To właśnie ona, tej nocy postanowiła skorzystać z otwartego okna i wyskoczyła na jakiś daszek. Mama tłumaczyła tacie, że to pewnie wskutek przeprowadzki ma takie lęki, bo do tej pory chowała się po kątach i za łóżkiem i chyba mieli wiedzieć o tym tylko rodzice, bo nie wychodziła stamtąd nawet jak wpadali znajomi, no więc wtedy postanowili ją ratować.  Zdziwiło mnie trochę że nie przebrali się, bo dotychczas zaobserwowałam że zanim otworzą drzwi wyjściowe od naszego mieszkanka, to zawsze nakładają inne ubranka, nawet gdy ktoś dzwoni z drugiej strony, w pośpiechu nakładają coś na siebie, jakby bali się że nie spodobają się gościom ich piżamki, ale tym razem wyszli właśnie w nich i do tego wzięli długą drabinę, potem pod oknem słyszałam  dziwne odgłosy m.in. dławiony  śmiech mamy i dość głośne szepty rodziców, (Tośka chyba nie umie jeszcze  miauczeć szeptem) no i po kilku minutach wrócili już  w trójkę.  Po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu, że moi rodzice to bardzo pomocne istoty a niekiedy nawet prawdziwi bohaterzy i jestem pewna, że jak będę wystraszona przed czymś uciekać z pewnością mi pomogą, nawet gdyby nie mieli czasu się przedtem  przebrać...

czwartek, 11 lipca 2013

domowy bazarek


Taka jestem ostatnio zajęta... że aż nie mam kiedy pisać, a wszystko przez przeprowadzkę, o której zdecydowali rodzice. Mama zorganizowała "domowy bazarek" i wyprzedaje co tylko możliwe od bibelotów do" klunkrów" (fajne te poznańskie słowa) - rzeczy  bardziej zbędne, żeby nie mieć ich zbyt dużo do przewożenia i przy okazji uzbierać na inne przedmioty potrzebne na nowym mieszkaniu. Zabawnie było jak mama robiła zdjęcia tym rzeczom i żeby inni wiedzieli jakiego mniej więcej wszystko jest rozmiaru próbowała usadawiać naszą kotkę, ale ona nie do wszystkich zdjęć chciała pozować i w końcu zdecydowała się na niewędrowną i nieruchliwą butelkę wody ze sklepu. Doprawdy nie wiem, dlaczego nie wybrała do tego celu mnie, w końcu jestem bardzo fotogeniczna. Tak więc od kilku dni w naszym mieszkanku ruch niesamowity, jedni wchodzą , drudzy wychodzą, wszystko oglądają, wypowiadają się na temat tego co widzą, pytają o różne rzeczy, i jak to mama mówi są tacy którzy "zaklepują" co nieco. I tego akurat nie rozumiem, nie wiem czy to to samo co wklepywanie, bo o tym terminie wiem, że ma miejsce gdy mama po kąpieli nakłada mi na skórę pachnącą emulsję, ale Ci ludzie wcale niczym się nie smarują ani tym bardziej mama też im nic nie nakłada i w sumie dobrze, bo jeszcze nie miałaby czasu żeby mnie pielęgnować a tego bym jej nie wybaczyła, bo nie ukrywam że uwielbiam te dobranockowe masaże. Zresztą wszystko co mama przy mnie robi zwłaszcza wieczorem jest całkiem sympatyczne i miłe, lubię jak wtedy do mnie mówi i opowiada różne rzeczy, wczoraj na przykład obcinała mi paznokietki i mówiła że musi to robić bardzo często od czasu jak staram się jak najgłębiej wsadzać rączkę do buzi. Mama mnie nawet wyzywa i mówi że jak chcę żeby mnie połaskotała to mam jej dać znać zamiast  "gilgać sobie migdałki " bo momentami mam od tego samobadania gardełka odruchy wymiotne. Mówiła też, że ma nadzieję, że nie będę miała zwyczaju obgryzania paznokci w późniejszym wieku i że nie odziedziczę tego zwyczaju po niej i że jakby co, będzie  robić wszystko żeby mnie tego brzydkiego nawyku oduczyć i liczy na to, że jej, w przeciwieństwie do babci  to się uda. ( widzę, że "że" dużo się na co dzień używa) Tak więc z tych opowiadań mamy naprawdę dużo się dowiaduję i tym samym dokształcam i uzupełniam swoją skromną na tą chwilę wiedzę. Sądzę, że kiedyś może mi się przydać  a póki co obserwowanie wszystkiego co mnie otacza naprawdę jest fascynujące...  





          dowód na to, że co do tej fotogeniczności nie kłamię :)






środa, 3 lipca 2013

dźwięki Lenki

Nigdy bym nie przypuszczała, że otworem gębowym można wypuścić takie niesamowite dźwięki! Odkryłam  ten fakt ze dwa dni temu i teraz ćwiczę jak tylko się przebudzę, nawet moja mama chyba tak nie potrafi, bo gdy roześmiana bierze mnie w trakcie mojego koncertu na ręce, wcale nie ukrywa zdziwienia, a potem o moich dokonaniach informuje najbliższych. Sądzę że do tych doświadczeń zachęcił mnie ostatni wypad z babcią i mamą do takiego miejsca gdzie słychać mnóstwo dziwnych odgłosów, niektórym nawet towarzyszyły niezbyt przyjemne zapachy. Leżałam w wózku gdy to wszystko miało miejsce i gdy wreszcie mama zauważyła z pewnością wyraźnie rysujący się niepokój na mej buzi i wzięła w ramiona a wtedy zobaczyłam, że autorami tych odgłosów i fetorów były niejakie zwierzęta w ZOO. Z relacji mamy wynikało, że to było wiekowe miejsce i znacznie mniejsze od jakiegoś nowszego, ale obie z babcią zgodziły się co do tego, że bardzo im się tam podobało. Mnie zresztą także, tym bardziej gdy wsłuchiwałam się w krótkie informacje mamy, mające mnie uświadomić czym te różne stworzenia się charakteryzują. Był tam osioł - to właśnie on darł się wniebogłosy a wtórowały mu kozy i owce w sąsiednich zagrodach. Mama mówiła że owieczki ogolono a wydawało mi się, że i tak były bardziej owłosione niż moja główka. Najbardziej podobał mi się lemur z pasiastym, długim i zawiniętym na kształt znaku zapytania puszystym ogonkiem. Mama długo podziwiała jego majestatyczny wygląd i pewnie wpatrywałaby się w niego jeszcze dłużej gdyby nie zbliżyła się zgraja dzieciaczków, wytykających  go palcami i krzyczących "Julian! Julian!" Potem jeszcze  podszedł dorosły mężczyzna i swojej córeczce powiedział - patrz tam ! małpa! Wtedy moja mama ruszyła wózkiem do przodu i szeptem powiedziała babci, że nie powinno się tak obrażać zwierzątek i parę minut później pokazała mi prawdziwe małpki. One także krzyczały i wyraźnie były zadowolone ze spotkania z nami, popisywały się swoimi umiejętnościami skacząc z gałęzi na gałąź, choć były i takie lekko znudzone . Mijałyśmy też żółwie , które relaksowały się na brzegu bajorka i różne kolorowe ptaszki. Swoim wdziękiem ujęły mnie  jednak te niepozorne i szare, które jak wytłumaczyła mi mama, w ZOO były tak jak my tylko  gośćmi, a nazywają je wróbelkami. Są  przyjazne,  baaaardzo towarzyskie i zawsze dobrze je słychać gdy się w gromadce spotkają na jakimś krzaczku. Tutaj też pokazały swoją zaradność, bo podjadały okruchy i nasiona tym egzotycznym, kolorowym piórkowcom. Są też niesamowicie odważne, bo przez dziury w ogrodzeniach wlatywały np. do tych skocznych małp z rudymi tyłeczkami, odwiedzały wszystkich bardzo swobodnie i miałam wrażenie że czuły się jak u siebie...
 I właśnie te pełne wrażeń przeżycia, ośmieliły mnie do sprawdzenia swoich wokalnych umiejętności i od teraz mama dobrze słyszy co już potrafię... dzisiaj nawet patrząc mi w oczka, powiedziała " o ty łobuzie, a taka byłaś cichutka jak się urodziłaś, oj dasz nam jeszcze popalić" a ja  gwoli ścisłości naprawdę nie zamierzam rodzicom nic dawać do palenia, ani  tym bardziej udzielać jakiegokolwiek przyzwolenia na nie...  

czwartek, 27 czerwca 2013

nóżki moje

Dziś tematem przewodnim rozmów mojej babci i mamy okazały się te części mnie, które zwą nogami. Jak już zdążyłam się zorientować, zaczynają się one tuż pod brzuszkiem a kończą  tymi sympatycznymi i jakże interesującymi ruchomymi kuleczkami na dole. Zaczęło się od tego, że mama zajęta mą codzienną toaletą, a ściślej pomaganiem mi w pozbyciu się tego co rozsadzało mi brzuszek od środka, zaczęła do mnie mówić, że mam już skończyć i nie wysilać się, bo już wystarczająco się napracowałam i musi mi zmienić pieluszkę. Zawsze pod koniec  tej czynności, gdy ma miejsce oczyszczanie, mama podnosi mi nóżki  przybliża mi ich dolne części dość blisko twarzy i dziś odważyłam się ten zwyczaj wykorzystać by zbadać organoleptycznie największą, frapującą mnie od jakiegoś czasu ruchomą kuleczkę u jednej z nóg (teraz wiem, że określana jest terminem: dużego palca). Nie było to wcale proste zadanie i wymagało niemałego wysiłku, i choć udało mi się wziąć ją do buzi, to w międzyczasie wysmykło mi się stęknięcie, które mama skojarzyła jednoznacznie z czynnością wypróżniania. Po chwili jednak zorientowała się, że wysilam się z innego powodu i wybuchnęła gromkim  śmiechem. Potem opowiadała o tym babci, która też miała z tego niezły ubaw. Ale na tym nie koniec, bo okazało się, że moje nóżki również dziś, miał później oglądać jakiś pan - kolejny lekarz, których ostatnio poznaję naprawdę wielu. Tenże pan, jak się potem przekonałam, nie przyglądał się moim kuleczkom ani ich nie smakował ale za to jeździł jakimś przedmiotem po tej najwyższej, bocznej  części pod brzuszkiem, najpierw z jednej a potem z drugiej strony. Zauważyłam że nie sprawiało mu to tyle trudności co mi, w ogóle nie stękał ani  się nie czerwienił z wysiłku, nie wypuścił z siebie nawet jednej sylaby, żadnego chrząknięcia ani  tym bardziej bąka.  Potem odszedł do swojego biurka i w czasie gdy mama mnie z powrotem ubierała, coś napisał i bez słowa oddał jej moją książeczkę. Ona spytała wtedy  czy wszystko w porządku i czy nie trzeba "pieluszkować" i dopiero wówczas  z ust pana doktora wyszły sylaby "nie trzeba". Mama była pod ogromnym wrażeniem małomówności owego specjalisty i potem powiedziała babci, że na badaniu byłam lepsza od doktora, bo nie płakałam ani nawet nie jęknęłam do samego wyjścia z gabinetu, więc w konkursie na  jak najdłuższe milczenie jednogłośnie objęłam prowadzenie, drugie miejsce zajął pan doktor a trzecie mama, ale w końcu musiała zapytać czy wszystko z moimi bioderkami w porządku i przegraną się nie zmartwiła, tym bardziej że nagrodą była  tylko butla pożywnego mleka, za którą zabrałam się z niekłamaną radością... 
Swoją drogą zaintrygowało mnie pytanie mamy o to "pieluszkowanie", że niby o co chodziło? Moje nóżki nie potrzebują pieluch, moja pupa tak - a one nie, bo są na tyle ułożone że nic z nich nie leci ? No to i bardzo dobrze, bo nie wyobrażam sobie, żebym miała jeszcze pod śpiochami więcej pieluch nosić.  Ta jedna, którą notorycznie mama mi nakłada w zupełności wystarcza i tak niekiedy czuję się w niej nieporadnie zwłaszcza gdy po długiej nocy napuchnie i robi się nieznośnie ciężka. 
Taaaaak........  bez wątpienia z tego obrotu sprawy jestem bardzo zadowolona...

środa, 26 czerwca 2013

miś...wieloryb...lew i krokodyl...

Tak sobie leżę w swoim przytulnym łóżeczku i składam w zamyśleniu rączki patrząc na karuzelkę, którą celem zabawienia mnie, włączyła krzątająca się teraz po kuchni mama. Biały miś, niebieski wieloryb, żółty lew i zielony krokodyl kręcą się powoli w kółko. Nie wyglądają na zbyt szczęśliwe stworzenia mimo naklejonych szerokich uśmiechów. Patrzę i zastanawiam się  dlaczego lew i krokodyl za każdym razem pokazują mi zady zamiast odwrócić się do mnie kulturalnie twarzą. Mama wytłumaczyła mi co prawda, że to namiastka rzeczywistości, że jedni będą się do mnie często uśmiechać a inni się na mnie wypną, ale i tak tego nie pojmuję.
 Miiiiiiiśśśśś.....wieeeeelooooryyyyypppp.....leeeeeefffff.....krokoooodyyyl. No fajnie, fajnie, naprawdę czuję się coraz bardziej zrelaksowana. Lubię jak mama się przy mnie gimnastykuje, co wcale nie znaczy że robi skłony i przysiady. Na ten przykład wczoraj, od samego rana polowała na mój mocz, bo pani doktor poleciła go zbadać. Polowała to bardzo trafne określenie, stosowała przy tym nie byle jakie fortele. Przystawiła mi kubeczek, przedtem masując brzuszek, zagadywała , spoglądając średnio co dwie sekundy w  stronę pojemniczka a tu nic. Potem poszła po butelkę z wodą, żeby mnie napoić, pewnie myślała że jak z jednej strony wleje, to z drugiej zacznie lecieć a tu znowu rozczarowanie :) Tym bardziej że mi się wcale tej wody pić nie chciało, mieliłam językiem smoczek od butelki, lekko go wypychając, świetna zabawa, zwłaszcza że ostatnio swędzą mnie dziąsła, a to ponoć  prognozuje że niedługo dojdzie mi nowe wyposażenie w postaci tzw. zębów. No więc wyglądało to komicznie: zatroskana mama pochylona nade mną ze skrzyżowanymi rękoma,( widać woli butelkę podawać prawą ręką). Najlepsze było jak zadzwonił telefon, wtedy okazało się że dwie ręce to za mało, ale i tu pomysłowość mamy nie zawiodła, na chwilę odstawiła butelkę, cały czas kontrolując czy dobrze podłożyła pojemniczek, odebrała telefon, teraz przytrzymując go uchem na ramieniu, znowu chwyciła butelkę - trochę jej zadanie utrudniłam, bo zaczęłam dynamicznie fikać nóżkami (aż dostałam zadyszki, ale co się nie robi dla dobrej zabawy). Mama więc nie tylko musiała się skupić na rozmowie z babcią, ale też na tym żeby, to co udało  jej się uzbierać w ciągu pół godziny, nie znalazło się za sprawą mojego kopnięcia na jej bluzce lub na podłodze, no i jeszcze pilnowała żeby płyn z butelki wlatywał mi do gardła a nie na szyję. Genialny obraz ! Najlepsze było później, gdy mama w końcu się zniecierpliwiła i poszła zrobić mleko, sądziła pewnie że musiałaby mieć ogromnego pecha, gdybym właśnie w tym  momencie zaczęła sikać, no i go miała. Gdy po chwili wróciła, dałam jej do zrozumienia, że nie czuję się komfortowo, leżąc na mokrym kocyku. Trochę żal mi się jej zrobiło, bo wyglądała jakby miała się za chwilę rozpłakać, ale po kolejnych kilkunastu minutach udało jej się, za moim skromnym udziałem,  osiągnąć cel. Potem wydzwaniała do taty, wyzywała go gdzie jest, bo miał z tym pojemniczkiem jechać do przychodni, a w końcu przybiegł zasapany wujek i z tego co wiem zdążył na czas przetransportować mój płyn ustrojowy w wyznaczone miejsce. I  tak oto rzecz zwykła i banalna jak systematyczne napełnianie pieluchy, wczorajszego ranka stała się sprawą  przewodnią i priorytetową... to naprawdę niesamowite.....

wtorek, 25 czerwca 2013

czas najwyższy się ujawnić...

Taaaaa....
Urodziłam się  stosunkowo niedawno, można by nawet rzec - dopiero co- zważywszy na to jak długo istnieje wszechświat... Niedługo zacznę czwarty miesiąc życia.  Mama nadała mi imię:  Lena - może być.... choć trochę denerwującym jest fakt, że tego roku to najpopularniejsze imię wśród narodzonych istot płci żeńskiej w Polsce.... Ja jestem jej pierwszą, podobno wyczekaną córeczką i to imię zaplanowała sporo lat temu. Myślała że będzie dość wyjątkowe i oryginalne a tu masz babo placek! Pierwsze w rankingu używalności !  No trudno, mam nadzieję, że jeśli nie moje imię to chociaż ja będę wyjątkowa. W sumie bym chciała i wcale  nie dlatego że urodziłam się z wrodzonymi cechami snoba, albo dlatego, że od samego poczęcia mam niskie poczucie wartości. Po prostu wiem, że moja mama, (zresztą jak każda)  "planuje" wychować mnie na porządną, przydatną społeczeństwu  członkinię ludzkiego stada i nie chciałaby żebym już na wstępie była kolejną wielbicielką różowego koloru i coraz to nowszych modeli lalek barbie, bo to chyba za dobrze nie rokuje.  Ma nadzieję, że w wieku dwóch lat będę umiała obsługiwać nie pilota do telewizora, lecz np maszynę offsetową , no może lekko się zagalopowałam. Wiadomo  o co chodzi. W każdym razie, zamierzam się stosunkowo szybko rozwijać a myślę, że przy odziedziczonej po rodzicielce wrażliwości nie będzie to takie trudne. Sięgając po tę popularną formę przekazu- blog, właściwie wyręczyłam mamę, bo wiem że "czaiła się" już od jakiegoś czasu, żeby to zrobić, ale jej sentyment do czasów PRL-u (kiedy wśród społeczności klasy średniej wszystko pisało się tylko długopisem marki Zenit na  prawie białym papierze w kratkę) okazał się bardzo hamującym. 
Tutaj właśnie planuję, informować o najważniejszych dla mnie sprawach i wydarzeniach i wiem, że nie będę w tym naśladować CNN ani tym podobnych znanych programów informacyjnych. Będą tu moje przemyślenia, spostrzeżenia, ale spróbuję obserwować i ujmować świat trochę mniej radykalnie i surowo lecz z mojego dziecięcego punktu widzenia.  Uważam bowiem, że za dużo jest sztucznej i patetycznej  atmosfery, wokół zjawisk często tak naprawdę  zabawnych ,  pociesznych i  domagających się wręcz humorystycznego komentarza  ...ot co !